niedziela, 24 sierpnia 2008

Wszystko przez rozpustę - czyli dlaczego upadło Powstanie Warszawskie.


Wszystko przez rozpustę.
Czy wiecie, dlaczego Powstanie Warszawskie upadło? Myślicie, iż z powodu straszliwej dysproporcji sił między powstańcami a machiną niemiecką? A może myślicie, że z powodu zbrodniczej głupoty najwyższego dowództwa podziemia, które postawiono na szpicy nie po to, by się popisywało brawurą, lecz kierowało rozumem? Nie, to nie te banały są właściwą odpowiedzią na owe pytanie. Właściwą odpowiedź ma ksiądz dr. Józef Maria Bartnik SJ, autor książki na temat „objawień Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej 1920 roku”. Nie ma co jednak referować wywodów księdza na łamach „Naszego Dziennika”. Wystarczy zacytować ich fragment: „Zastanowiłem się bowiem (…) jak do tego doszło, że Warszawa (…), miasto cudownie ocalone interwencją samej Matki Bożej w 1920 roku, otrzymujące przez wieki tyle dowodów opieki swej Patronki, zostanie po Powstaniu Warszawskim w 1944 roku dosłownie zrównane z ziemią?”
Dlaczego? Otóż po pierwsze, dlatego, że powstańcza Warszawa nie dokonała analogicznego zawierzenia i oddania się po opiekę Matki Bożej, jak w 1920 r., a po drugie, dlatego, że „stolica Polski była przed wojną siedliskiem rozpusty i dopuszczała się największej liczby aborcji w Europie”. Nich zatem historycy i komentatorzy powstania schowają sobie do kieszeni swoje interpretację. Ksiądz Józef Maria Bartnik wszystko nam wyjaśnił i życie stało się prostsze. Rozmowa „ND” z wspomnianym księdzem to zaiste pyszna rzecz, obfitująca w więcej takich smaków i dlatego można namawiać amatorów kuriozów i cudowności do lektury jej pełnego, obszernego tekstu i pomyśleć, iż to jezuita.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Komisja Majątkowa i kościół Katolicki


Komisja Majątkowa – nie ma racji bytu.

Komisja majątkowa, działająca przy MSWiA, a zajmująca się zwrotem majątku Kościołowi katolickiemu, od dawna nie ma racji bytu. Kościół już odzyskał, i to z nawiązką, co mu zabrano w okresie Polski Ludowej.

Określenie, jako jest skala zwróconego majątku, a także skala nadwyżki, jest bardzo trudne z uwagi na skuteczne ograniczenie dostępu przez władze kościelne na ten temat. Jest to jedyna instytucja w Polsce, której finanse są niejawne lub tylko częściowo jawne i to na ogół tylko tam, gdzie kościół objawi dobrą wolę. Zwykle jednak kościół tej poufności broni, świadomie, że tylko ukrywanie prawdy daje mu szanse na kontynuowanie przezeń procedury ssania budżetu państwa ponad to, co się kościołowi należy z mocy prawa.

Dodatkowym argumentem na rzecz likwidacji Komisji Majątkowej jest jej niedemokratyczny oraz niejawny status i charakter. Od jej decyzji nie ma odwołania.

Komisja powstała w 1991 r., przy MSWiA. Zasiada w niej 12 osób po połowie z episkopatu i rządu. Komisja sięga po działki ziemi i budynki wybrane przez pełnomocników kościoła.

Zdaniem biskupów, biskupów PRL odebrano kościołowi do 400 tyś. ha ziemi. Twierdzą, iż po 1989 r., oddano im jedynie 160 tyś, ha, czyli, że państwo nadal jest im winne około 200-250 tyś ha. Specjaliści od prawa wyznaniowego, wyznaniowego tym prof. Michał Pietrzak, wyliczył jednak, że po II wojnie światowej kościół dysponował tylko 150 tyś.ha, które odebrano mu z mocy ustawy z 1950 r. Oznacza to, że majątek kościelny, o którym mówi episkopat, został zwrócony z nawiązką. Potwierdza to fakt, że ostatnie donacje ziemskie dla kościoła nie wiążą się z odzyskiwaniem przezeń tego, co utracił, lecz są zupełnie nowymi nabytkami lub wykorzystywaniem funduszy na eksploatację majątku, który kościół już posiada.

O tym, że ta nawiązka powiększa się, świadczą choćby ostatnie przypadki przekazania Kościołowi kolejnych gruntów. Jeden z nich ma miejsce na Podkarpaciu. Na liście do przyznania dotacji, ze środków unijnych znalazły się dwie inwestycje kościelne – budowa Instytutu Teologiczno-Pastoralnego przy wyższym seminarium Duchownym w Rzeszowie oraz przebudowa zabytkowego klasztoru bernardynów również w Rzeszowie wraz z rekonstrukcją ogrodów i budową centrum religijno-kulturowego. Bulwersujące jest przy tym, że dofinansowanie inwestycji kościoła katolickiego dokona się za pieniądze unijne, czyli pochodzące także z podatków płaconych w Europie przez przedstawicieli innych wyznań oraz niewierzących. Rzeszowscy bernardyni, których inwestycje w ten sposób wsparto, uzyskali dwa lata temu za 30 tyś., zł działkę wartą 2,7 mln zł.

Zdobywszy duży majątek, kościół skutecznie go pomnaża i próbuje interesu w różnych dziedzinach, np. w Głogowie działa na niwie SKOK, czyli Społecznej Kasie oszczędnościowo-Kredytowej. Jej siedzibę ulokowano na terenie posesji parafii Miłosierdzia Bożego, za co pobiera ona opłatę z tytułu dzierżawy pomieszczeń.

W Tyńcu benedyktyni na dużą skalę rozwinęli biznes wędliniarski. Na niedawnych targach benedyktyńskich prezentowano bogatą ofertę wędlin i innych smakołyków, smakołyków w tym konfitur, produkowanych przez zakony z całej Polski.

Kościół nie gardzi też dochodami z turystyki, nie tylko ściśle pielgrzymkowej. Za wejście do Bazyliki Mariackiej w Krakowie jej włodarze inkasują po 5 zł od osoby, a za możliwość fotografowania wnętrza świątyni dodatkowo 5 zł. Turyści zaglądający na dziedziniec kurii krakowskiej natkną się niechybnie na duchownego, który wręczy im materiały informacyjne wraz z dołączonym do nich blankietem wpłaty na cele kościelne. To właśnie w Krakowie kościół dysponuje największymi w kraju zasobami majątkowymi, przede wszystkim w postaci licznych nieruchomości w tym starym centrum miasta..

Najnowszy przypadek to przekazanie zakonnicom 47 ha gruntu w podwarszawskiej Białołęce. Decyzję w tej sprawie podjęła Komisja Majątkowa. Postanowienie oburzyło władze Białołęki, które planowały na tym terenie zbudować obiekty rekreacyjne. Ich zdaniem kontrowersyjna jest też wycena gruntu, który ma być oddany zakonnicom. Koszt 1 mkw., w tym rejonie wyceniono na 65 zł, podczas gdy najniższa realna cena to 200-300 zł. Także w podwarszawskim Piasecznie, mimo protestów władz gminy, zakonnice dominikanki dostały w ramach rekompensaty teren wyceniony na 75 mln zł. Sprzedały go szybko za 115 mln zł.

sobota, 16 sierpnia 2008

POCZTOWKA Z LENINGRADU


Widziałem, towarzyszu Stalin,
Twoje oblicze w wodach Newy
Zmartwione. Bezkompromisowe.
Ty jestes ziarnem. Putin to plewy.

Uczyłes nas, że jednosc partii
To skarb wazniejszy od klejnotow.
Dzis nie ma partii. Sa kasyna.
Opium. Przyślij batalion pulomiotow!

Miasto Lenina miastem Piotra.
Przepraszam. Choc ja nie Rosjanin.
I gorzej: skradli kombinaty
Zbiry ukryci za notariuszami.

Kiedy przemowisz? Słychać przykro
"Ty nie podskakuj, robotniku"
Daj nam wskazowki jak odzyskać
Godnośc zdobytą w Pazdzierniku

*

Kłamstwa i fałszerstwa.

Kłamstwa i fałszerstwa „największego demokraty i obrońcy uciskanych” Bucha.

Z książek poświęconych opisom i analizom kłamstw, fałszerstw, i machinacji, którymi Buch i jego wice-Cheney oraz reszta neokonserwatywnej ferajny wpędziła kraj w wojnę i okupację Iraku, a teraz Afganistanu, można skompletować dużą biblioteczkę. 5 sierpnia bm. Usadowił się w niej nowy otyły (415 stron) tom. Książka „The Way of the Word” dziennikarza Rona Suskinda, byłego reportera konserwatywnego „The Wall Street Journal” Journal laureata Nagrody Pulitzera, jest najdobitniejszym z dotychczasowych oskarżeń prezydenta o przestępstwa uzasadniające wszczęcie procedury impeachmentu. (Odsunięcie od władzy).

Koronnym zarzutem stawianym Buszowi jest nakazanie CIA sprokurowanie fałszywego odręcznego listu szefa wywiadu irackiego do prezydenta do Saddama Husajna.

By wyjaśnić motywy, cofnijmy się w czasie. Przez ostatnie lata panowania Husajna ekipa Bucha była w kontakcie z dyrektorem wywiadu Iraku Tahirem Jaliem Habushem.

Poinformował on Waszyngton, że Irak nie posiada broni masowego rażenia. Na wieść o tym Bush skrzywił się mówiąc: „Nie potrzeba nam takich danych. Niech nam da coś w realizacji naszych planów”. Habushm nie był widać skłonny podjąć się roli szpiega kłamcy na zlecenie. Dlatego na kremowej papeterii Białego Domu wydane zostało CIA wyprodukowanie fałszywego listu, który stwierdzał, iż lider terrorystów z 11 września 2001 roku, Mohammed

Atta, był szkolony do tej misji w Iraku. To miał być dowód związków Husajna z Al. Każdą, a więc casus, belli. List przerzucono do Iraku oraz podrzucono kilku dziennikarzom. Jako pierwszy rewelację obwieścił brytyjski „The Sudany Telegraf” pod tytułem: „Terrorysta odpowiedzialny za 11 września był szkolony przez Saddama”.

Prawicowe media USA, zwłaszcza prorepublikańska sieć telewizyjna „FOX” (lis), były w euforii. Habushm przeflancowano do Jordanii i wręczono mu 5 mln dolarów, by nie był zbyt gadatliwy.

Powaga sprawy polega na tym, iż mamy do czynienia z nielegalnym użyciem przez Biały Dom agencji wywiadowczej, a więc agendy rządu, do wpływania na politykę, opinię publiczną i media w kraju, co jest zakazane. CIA nie była zachwycona użyciem jej do brudnej roboty (jakby zajmowała się dotychczas tylko czystą): nadzorca „Iraq Operaration Group w agencji John Maguire, był zdegustowany tym, że Biały Dom ignoruje informacje, których nie chce słyszeć”.

Biały Dom stereotypowo zaprzecza oskarżeniom usiłując dyskredytować autora książki, który cieszy się zawodowym prestiżem. W mediach pojawiają się opinie – podzielane przez Suskinda, – że sprawa jest poważniejsza niż Watergate. (Założenie podsłuchów w sztabie wyborczym demokratów na prezydenta, na polecenie Ówczesnego prezydenta Nixona, który w wyniku tej afery musiał ustąpić ze stanowiska prezydenta USA). Jednocześnie z książką Suskinda pojawiła się na rynku publikacja obnażająca rozmiary manipulacji, niekompetencji oraz arogancji ekipy Busha w polityce wobec Korei Płn. Gdy Bush wprowadzał się do Oval Office , koreański program atomowy był wstrzymany, a Kim Jong Il sygnalizował gotowość negocjowania rezygnacji z programu budowy rakiet balistycznych. Pół roku przed wyprowadzką Dablju z Białego Domu Korea jest państwem nuklearnym, posiada – 37 kg plutonu. Książka „Meltdown” Mike’a Chinoya, wieloletniego korespondenta CNN w Azji, który przeprowadził ponad 200 wywiadów z politykami USA i regionu, pokazuje jak do tego doszło. Tak jak w przypadku Iraku, dane wywiadowcze były przyswajane wybiórczo oraz przeinaczane pod kątem politycznej użyteczności i przeinaczane pod kątem politycznej użyteczności. Choć nie było przekonywujących dowodów na to, że Korea dąży do produkcji uranowej bomby atomowej, neokonserwatyści uznali to za pewnik, wystąpili z oskarżeniami i grobami. W rezultacie, Kim w poczuciu zagrożenia atakiem USA zaczął odzyskiwać pluton z prętów reaktora, Yongbyong. „Wysiłki konserwatystów, by zmusić Koreę do wyrzeczenia się inicjatywy atomowej przyczyniły się do tego, że kraj do wyrzeczenia się inicjatywy atomowej, kraj ten dołączył do grona państwa nuklearnych i sprawiły, że skłonienie go do rozbrojenia stało się o wiele trudniejsze – pisze Chinoy,

W czerwcu br. Korea Płn. Ogłosiła, iż posiada pluton wystarczający do produkcji sześciu bomb atomowych. Nie doszłoby do tego, gdyby nie poczynanie Busha. Prezydent Korei Płn. Został wyzwany przez prezydenta USA, gdy podczas wizyty w Waszyngtonie w 2001 roku, prezydenta Korei Płd. rekomendował kontynuację polepszenia stosunków Koreą z Północy. Bush zerwał, bowiem porozumienie Clintona z 1994 r., o zamrożeniu koreańskiego programu nuklearnego; Kim w odpowiedzi uruchomił Yongbyong. Na kluczowe spotkanie w Phenianie w roku 2002 delegacja USA udała się z instrukcjami nakazującymi prowokacyjne bojkotowanie formalnych tradycji dyplomatycznych, takich jak przyjęcia i toasty. Zatwierdzony przez rząd USA dla delegacji scenariusz wystąpień przewidywał stawianie zarzutów, na które nie było dowodów. Gdy Koreańczycy zareagowali oburzeniem, ale jednocześnie wyrazili gotowość do ustępstw, Amerykanie zgłupieli i wrócili nagle do kraju; obowiązywały ich dyrektywy Waszyngtonu, by nie angażować się w żadne poważne poczynania dyplomatyczne, poprzestając na oskarżeniach. „Washinton Post”, recenzując pracę Chinoya, określa ją jako „tragiczną historię o tym, jak odrzucenie przez USA negocjacji przyczyniło się do zaistnienia kryzysu nuklearnego. Historia nie osądzi przychylnie fatalnej inwazji Busha na Irak – konkluduje Chinoy.- Lecz historycy będą jeszcze bardziej krytyczni w odniesieniu do polityki Busha wobec Korei Płn.

Obsesja zagrożenia koreańskiego i Irańskiego zaowocowała konstrukcją tarczy antyrakietowej, w bazach na Alasce i w Kalifornii. Identyczne gatunkowo machinację mają na celu umieszczenie wyrzutni rakiet przechwytujących w Polsce i Czechach. W Polsce jak wynika z komunikatu parafowania w dniu 14.08. bm., w naszym kraju, jak to stwierdzał zarówno premier, jak i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski (były bojownik w walce z wojskami radzieckim w Afganistanie) Afganistanie być zorganizowane dwa garnizony armii amerykańskiej, jeden z wyrzutniami antyrakiet, 10 wyrzutni, a drugi z 96 rakietami „Patriot”, które mają chronić wyrzutnie antyrakiet, oraz bezpieczeństwa Polski. Zrządzeniem boskim mamy w Belwederze Wernyhorę, który bojąc się, własnego cienia oraz że Iran zaatakuje Polskę, domaga się natychmiastowego poparcia polityki Busha, zanim jeszcze po jego kadencji pozostanie swąd, skandale i ulga. Życzenia te w części się sprawdziły. Została parafowana umowa o stacjonowaniu w Polsce dwóch garnizonów amerykańskich, mających bronić USA i narażających Polskę na jedno z pierwszych uderzeń w ewentualnym konflikcie zbrojnym. Instalowane rakiety, są przeznaczone nie na obronę przed rakietami Korei Płn. Czy Iranu, ale przeznaczone są do zwalczania rosyjskich rakiet balistycznych, co doprowadziło do pogorszenia naszych stosunków politycznych z tym krajem.

środa, 13 sierpnia 2008

Pomnik hańby i niezgody.



Pod koniec lipca 2008 roku w Lublinie dokonano zamalowania pomnika upamiętniającego organizację Wolność i Niezawisłość. Rydzykowa gadzinówka zamieściła pełen oburzenia tekst, autorstwa pewnego lubiącego podnosić prawicę w geście "pięć piw" antykomunistycznego dzialacza - geneska Wybranowskiego, wzmiankujący o tym wydarzeniu. Wypociny te zostały skopiowane w szeregu prawicowych portali i forum dyskusyjnych, gdzie okraszone zdjęciem rzeczonego pomnika żywo były jakiś czas temu komentowane. Tekst ten zamieszczamy jako odpowiedź na szerokie koryto gróźb wylanych pod adresem wszystkich polskich komunistów i świętoszkowatych obruszeń wynikłych z faktu akcji lubelskich towarzyszy. Zacznijmy od początku zatem:

Do czego prawicy była potrzebna uchwała Sejmu dotycząca organizacji "Wolność i Niezawisłość", która rzekomo miała się "dobrze przysłużyć Polsce"? Chyba tylko do zamanifestowania po raz kolejny antykomunizmu. Zbliżała się kampania wyborcza. AWSowi polityczna ziemia dość mocno paliła się już wówczas pod dupskiem. W rezultacie poselskiej gry powstał nieświeży produkt koalicji AWS-owsko-unijno-peeselowskiej w postaci uchwały, która zawiera karykaturalny obraz politycznych dylematów po wojnie. Choć już ponad pół wieku minęło, prawda wciąż nie dotarła jeszcze do tych, dla których historia pozostajwała i pozostaje nadal polem do konfrontacji z lewicą. Tylko SLD w Sejmie zaprotestowało w imię elementarnej wiedzy o przeszłości. Prawica ma już wprawę do wykorzystywania Sejmu do celów niegodnych. Nie tylko tym razem posłużyła się sprawdzonym do granic absurdu poglądem, że tylko ona jest patriotyczna.

Co osiągnięto przez tą ustawę ? Jeszcze raz zamącono i zniekształcono obraz patriotyzmu. Naruszono powagę Sejmu czcząc bandytów, którzy wystąpili przeciwko państwu uznanemu już wówczas przez społeczność międzynarodową.
Zaraz po zakończeniu wojny, jakby jeszcze było mało rozlewu krwi, rozpoczęły się bratobójcze walki. Nieodpowiedzialność i głupota prawicy były przyczynami wywołania i kontynuowania tej bratobójczej wojny domowej, która pochłonęła ponad 21 tysięcy ofiar po obu stronach barykady. Po stronie lewicy z rąk WiN-owców zginęło o wiele więcej, 13 tysięcy osób: żołnierzy, przedstawicieli organów bezpieczeństwa, ludności cywilnej, kobiet i dzieci. Spośród nich: 4 tysiące osób poległo w walkach, 3,5 tysiąca zostało skrytobójczo zastrzelonych, ponad 6 tysięcy zamordowano. Groźnie dla oprawców z WiN były także kobiety i dzieci, nie wyłączając niemowląt, bo i one znalazły się wśród ofiar. Mordowano działaczy partyjnych i państwowych oraz obywateli, którzy opowiedzieli się za nową władzą. Czyżby dzisiejsi pogrobowcy tamtych prawicowych bandytów nie znali tych statystyk? Pewnie znają, ale może są przekonani, że zabijanie komunistów jest dobre, moralne i politycznie słuszne. W południowo- wschodniej Polsce podziemie winowskie utrzymywało kontakty z antykomunistyczną, nacjonalistyczno - faszystowską UPA. Odpowiedzialną za hekatombę pomordowanych Polaków na Wołyniu. Jeśłi zatem dzisiejsi prawicowcy mówią o "walce o niepodległość", niech nie zapomną dodać, jak ta walka wyglądała. Niech nie będzie ona jedynie eufemizmem dla zwykłego bandytyzmu, dla mordów i samosądów na rodakach, którym odmówiono prawa do życia, nie mowiąc o prawie do posiadania własnych, odmiennych poglądów politycznych.
WiN to nie była opozycja polityczna, lecz przede wszystkim podziemie zbrojne. Do walki z nim trzeba było użyć nie tylko organów bezpieczeństwa, ale i wojska. Przypomnijmy, WiN to organizacja antykomunistyczna, która powstała we wrześniu 1945 roku po rozwiązaniu Armii Krajowej. Dziś nazywa się ją kłamliwie formacją cywilną, choć liczebność oddziałów zbrojnych wynosiła od samego początku jej istnienia 25-30 tysięcy osób do amnestii w 1947 roku. W swojej deklaracji ideowej WiN domagała się m.in."realistycznie" opuszczenia z terytorium polskiego przez wojska radzieckie i rewizji granicy wschodniej. Podziemie liczyło na powrót do władzy rządu londyńskiego w wyniku konfliktu ZSRR z Zachodem. Było to szaleństwo, które dziś prawicowe oszołomy chcą najzwyczajniej czcić (!). W jaki sposób próbowano osiągnąć te swoje cele? Zbrojne bandy WiN-u atakowały posterunki milicji i oddziały wojska, mordowały osoby akceptujące politykę nowej wladzy lub uznane za takie.

Każda władza, dla przywrócenia normalnych warunków życia, taką "opozycję" w postaci organiozacji i grup zbrojnych, które wystąpiły przeciwko państwu zwalczałaby z calą swoją siłą i bezwględnością, a może i bardziej krwawo niż miało to miejsce u nas. Nie wolno zapominać, że Polska została uznana przez zachodnie demokracje, była państwem legalnym w świetle prawa międzynarodowego, jego granice zaś ukształtowała wola koalicji antyhitlerowskiej.


Prawica maluje historię według czarno-białego schematu. Z jednej strony widzą siepaczy władzy, a z drugiej "niewinnych patriotów" mordowanych przez UB. Oddaje hołd "rycerzom niepodległości", a potępia i skazuje na pogardę peperowców i wszystkich, którzy włączyli się w odbudowę zniszczonego wojną kraju. Zbrojne bandy podziemia wobec skazanych przez siebie ludzi postępowały z całym bestialstwem, o czym zaświadczają zachowane dokumenty i pamięć tych, którzy ocaleli.




Jakie wnioski powinno się wyciągnąć z historycznej już poselskiej akcji uhonorowania WiN uchwałą sejmową i ostatnimi oburzeniami, po "zbeszczeszczeniu" pomnika w Lublinie, okazywanego przez bonzów prawicy i im przyklaskujących klakierów? Po pierwsze nie było nigdy zgody na poniżanie Sejmu, wikłanie go w autorstwo prostackich ocen. Nie ma zgody na dekorowanie naszych miast śmieciami opiewającymi "bohaterstwo" bandyckich poczynań faszyzujących organizacji. Po drugie, oceną historii nie powinni zajmować się parlamentarzyści uchwalający takie maszkary, ani radni miast ustawiający gdzie się da owe pomniki hańby i niezgody, lecz historycy, nie ogarnięci nienawiścią, do którejkolwiek ze stron konfliktu. Większość społeczeństwa uświadamia sobie, że WiN-owcy nie przysłużyli się dobrze Polsce. Bo zabijali tych, którzy poparli reformę rolną i nacjonalizację zakładów pracy oraz chcieli się włączyć w pracę dla kraju. Propagandowy bełkot prawicy w niezmienionej formie przetrwał do dziś. Skoro piewcy prawicowego podziemia wynoszą argument "walki z okupacją sowiecką", to dlaczego zabijano Polaków? Czy aby nie dlatego, że było to bezpieczniejsze niż zabijanie Rosjan? Stawianie z wzór i ideał patriotyzmu organizacji będącej wrogiem państwa polskiego na tej samej zasadzie co UPA czy Werwolf i stawianie mu dziękczynnych monumentów wywołuje słuszne oburzenie i niezgodę na istniejącą sytuację. W całej Polsce tłoczno się zrobiło ostatnio od podobnych obelisków żartobliwie nazwanych przez byłego ministra Ziobrę "miejscami pamięci narodowej"... Oby przykład płynący z Lublina znalazł naśladowców chcących podziękować pamięci bandytów. Rozglądnijcie się po waszych rodzinnych stronach Towarzysze i zarejestrujcie szpecące wasze miejscowości podobne koszmary. Resztę pozostawiamy waszemu własnemu poczuciu smaku.

niedziela, 10 sierpnia 2008

Poligon na pielgrzymce.


1000 żołnierzy zorganizował Ordynariat Polowy Wojska Polskiego, aby pielgrzymowali na Jasną Górę.

Wszystko po to, aby pomóc sprawdzić logistyczne zabezpieczenie wojskowych kolumn w „warunkach bojowych”.

Przed profesjonalizacją armii, zapowiadaną przez ministra obrony Bogdana Klicha, na pewno się przyda. Także wsparcie od Pana Boga, bo od ministra finansów Jacka Rostowskiego armia za bardzo liczyć nie może.

Ruszyli defiladowym krokiem, sprzed Katedry Wojska Polskiego. Czekał ich najdłuższy etap. Ale żołnierze nie mieli się czym przejmować, jak relacjonuj MON na swoich stronach internetowych, przebieg pielgrzymki „nie muszą się już martwić, gdzie złożą głowę, gdzie się umyją, gdzie co zjedzą na kolacje. O to na warszawskiej pielgrzymce wojskowej dbają już logistycy z Białobrzegów”.

Za samochodem z dowództwem jechała żywność. I to nie byle jak: chłodnie, izotermy (z napojami i chlebem). A – jak czytamy w relacji - :jak cenna jest woda po przejściu ponad 40 km, mogą doświadczyć tylko pielgrzymi, gdy stoją już pod prysznicem w samochodzie-łażni, a strumienie wody zmywają zmęczenie, przemywają rany stóp”. „Woda życia – jej smak i sens smakuje pielgrzym spierzchniętymi wargami. Cysterny wiozą więc wodę do celów sanitarnych i spożywczych. Wozy liniowe przewożą bagaże pielgrzymów, namioty, stelaże do namiotów, łóżka polowe, umywalnie. W transporcie nie może zabraknąć oczywiście kuchi polowej”. No, a jak jest kuchnia, to trzeba też zadbać o sanitariaty. Nie jest już tak, jak kiedyś, że biegało się do drewnianej sławojki. Logistycy zadbali o wszystko. Na wojskowych wozach jadą równie niezbędne toi toiki. Sprawność naszej armii zaskakuje. Wiadomo – jest już 64 proc., profesjonalna. A- jak Bóg da- będzie w 100 proc. Wystarczy poczekać dwa lata. Jak mówił żegnając żołnierzy biskup polowy WP gen. Tadeusz Płoski, „pielgrzymki są szczególnym okresem przygotowania do wejścia naszego w wieczność”. Zdaniem biskupa pielgrzymki pozwalają na to, by oderwać się od zawodu, od polityki, od telewizora i zakosztować innego świata, „sprzyjającego nawróceniu, pokucie, rezultacie modlitwie rezultacie radości”. A pielgrzymi modlitwą i „trudem pielgrzymim” ogarniają wszystkich ludzi i kraje, w których toczą się wojny i maja miejsca niepokoje.

Marsz żołnierzom się przyda. Jeśli MON nie rozstrzygnie przetargu na lekkie samochody opancerzone, to będą musieli maszerować na i z poligonów. W dodatku minister Klich przyznał, iż po profesjonalizacji armii same koszty osobowe wzrosną o 3,9 mld zł już 2011 r. Natomiast z obecnego budżetu na sprzęt pozostaje jedynie 5 mld zł. To oznacza, że na zakupy MON będzie miał jedynie 1,1 mld zł. Za to nie wiele zwojuje. Niech, więc się wojsko przyzwyczaja, z pomocą bożą.

Na marginesie tego pielgrzymowania oraz łączenia się z „Bogiem”, to w siostrzanym resorcie, jakim jest MSWiA, w komendzie policji Zachodnio-Pomorskiej, zaprowadził się „zły” i w przeprowadzaniu egzorcyzmu, ma uczestniczyć biskup z Kamienia Pomorskiego.

Wojna.

Jak podkreślali to wielokrotnie klasy marksizmu-leninizmu, iż jednym z cech imperializmu, jest walka o podział, podzielonego świata. Jest walka, o rynki zbytu, źródła surowców a tym samym o panowanie nad światem. Tym celom przyświecał wybuch 1-szej wojny światowej, tym celom przyświecał wybuch drugiej wojny światowej i tym celo przyświeca, prowadzenie lokalnych wojen przez najsilniejsze obecnie mocarstwo kapitalistyczne to jest Stany Zjedno­czone Ameryki. USA prowadzą wojny, rzekomo w imię demokracji, walki z terroryzmem itp. A przede wszystkim opanowanie surowców naftowych, jak to ma miejsce w Iraku, budowanie baz dla kontroli nad szlakami handlowymi, a przede wszystkim rurociągami naftowymi, w tym celu prowadzi się wojnę z Taliami w Afganistanie itp.

O co chodzi w konflikcie Gruzińsko-Osetyńskim?.

Jak nie wiadomo o co do na pewno o pieniądze, jaki są rurociągi przebiegające przez Gruzję do portów Morza Czarnego w pobliżu Osetii Południowej. Uciągami tymi, szczególnie nad ich kontrolą zainteresowane SA Stany Zjednoczone. Rurociągami tymi płynie ropa naftowa z rejonu Morza Kaspijskiego, do różnych krajów w tym europejskich, europejskich USA chcą mieć nad nimi kontrolę. Ponadto Gruzja, sama zgłasza swój akces do wstąpienia do NATO, co stanowi zagrożenie dla Rosji, która czuje się coraz bardziej okrążana przez różnego ro­dzaju amerykańskie bazy wojenne, w postaci wyrzutni pocisków antyrakietowych, jak to ma być w Polsce.

Pretekstem do wywołania przez Gruzję konfliktu zbrojnego z Osetią, była chęć jak to ogłosił, jej prezydent Michale Szakaszwli, to przywrócenie jedności kraju, ponieważ Osetia w ramach ZSRR, była republiką autonomiczną w chodzącą wskład Gruzji. Po rozpadzie ZSRR i wojnie Gruzińsko-Osetyńskiej, od 1992 roku Osetia usamodzielniła się, stając się państwem niepod­ległym, dążącym do zacieśniania stosunków gospodarczych i politycznych z Rosją. Ponad 90 proc., obywateli Osetii posiada paszporty obywateli Rosji.

Kiedy w roku 2007, wielcy tego świata mimo protestów, odłączyli Kosowo, które jest kolebką Serbii, podniosły się głosy, iż za tym aktem pójdą inni i tak się stało.

Budzi zdziwienie, iż prezydent najbardziej wojującego mocarstwa, jaki są USA, Georg’e Buch, ogłasza apele o zaprzestanie wojny. A które to państwo po zakończeniu drugiej Wojny Światowej wywoływało i wywołuje pod różnymi pretekstami konflikty zbrojne? No przecież USA. Konflikt w Wietnamie, Iraku, Afganistanie, rozbicie Jugosławii itp. Jest czysta hipokryzja tegoż prezydenta. Jak są wywoływane konflikty w imię interesów USA, to są konflikty, o za­prowadzenie demokracji na wzór amerykański, to walka z terroryzmem, była walka i jest nadal kontynuowana różnymi środkami z „komunizmem”, to 50 letnia blokada gospodarcza Kuby itp. Tragiczne w tym wszystkim jest, iż w tych brudnych amerykańskich operacjach uczestniczy wojsko polskie.

Każda wojna, tak i ta na Kaukazie, powoduje zniszczenia i śmierć nie winnych ludzi, ale jej inicjatorzy, obliczają wyłącznie osiągane korzyści. Takie jest wilcze „prawo” kapitalizmu.

wtorek, 5 sierpnia 2008

Narodowe Siły Zbrojne, NSZ - hańba polskiej ziemi.

NSZ była organizacją o charakterze wojskowym, przeniknięta ideologią skrajnie nacjonalistyczną i faszystowską; powstała we wrześniu 1942 roku z połączenia Związku Jaszczurczego i części Narodowej Organizacji Wojskowej. Kierownictwo polityczne organizacji (Tymczasowa Rada Polityczna) sprawowali ludzie wywodzący się z Obozu Narodowo - Radykalnego, będącego najbardziej skrajnym prawicowym nurtem politycznym okresu przedwojennego.
Kierowcnictwo wojskowe nosiło nazwę Dowództwa Głównego. Kolejnymi dowódcami byli kolejno: płk. I. Oziewicz ps. "Czesław", T. Kurcjusz ps. "Żegota", T. Jastrzębski ps. "Powała", S. Nakoniecznikoff-Klukowski ps. "Kmicic", Z. Broniewski ps. "Bogucki".
Organy prasowe: "Szaniec", "Agencja", "Narodowa Agencja Prasowa".


Płyta pamiątkowa NSZ doceniona przez mieszkańców Lublina

Narodowe Siły Zbrojne koncentrowały swą działalność głównie na walce z obozem lewicy. Organizowane od połowy 1943 roku w okręgach NSZ oddziały tzw. Akcji Specjalnej (AS) dokonały wielu mordów na działaczach i sympatykach PPR oraz partyzantach GL i AL, głównie w Lubelskiem i Kieleckiem (min. pod Borowem, w gajówce Puszcza w pow. Opoczno, w Pardołowie w pow. Końskie); mordów dokonywano również na radykalnych ludowcach i jeńcach radzieckich. dlatego też NSZ, zwłaszcza oddziały AS, były tolerowane, niekiedy wspomagane przez okupanta hitlerowskiego; np. oddziały "Toma" (H. Jung vel J. Augustyniak) i "Żbika" (W. Kołaciński) w Kieleckiem miały powiązania z gestapo, w Częstochowie dysponowały za wiedzą gestapo własnym budynkiem -"więzieniem", gdzie torturowano i mordowano komunistów. Tylko niektóre oddziały miały starcia zbrojne z okupantem. Na umowie umowy scaleniowej , podpisanej 7 marca 1944 roku między Komendą Główną AK a Dowództwem Głównym NSZ, część organizacji wcielono do AK. W 1944 roku w Kieleckiem skoncentrowano oddziały NSZ i sformowano 11 sierpnia Brygadę Świętokrzyską; składała się ona z 202 i 204 pułku NSZ (ogółem ok 2000 ludzi, dca A Szacki - Dąbrowski ps. "Bohun", szef sztabu L. Zdanowicz ps. "Ząb"); operowała w środkowej i zachodniej części woj. kieleckiego w południowo-wschodniej części woj. łódzkiego i północnej części woj. krakowskiego. Rejony postoju i droga przemarszu brygady "Bohuna" znaczone były krwawymi zbrodniami na działączach i sympatykach PPR, na partyzantach AL, BCh i radzieckich (min. mord pod Rząbcem). Ukrywana początkowo współpraca dowództwa NSZ z hitlerowcami przybrała w końcowym okresie okupacji jawne formy.
W styczniu 1945 roku, kiedy rozpoczęła się ofensywa radziecka, brygada z pomocą niemieckich oficerów łącznikowych wycofałą się na terytorium III Rzeszy. Z jej składu wydzielono tam kilkudziesięcio osobową grupę, którą po przeszkoleniu przez istruktorów Abwehry przerzucono na ziemie polskie z zadaniem prowadzenia działalności szpiegowsko-dywersyjnej. W maju 1945 , gdy do miejsca postoju brygady (na wschód od Pilzna) zbliżały się oddziały 5 KA amer., uderzyła ona na jednostkę niemiecką, wskutek czego została uznana przez Amerykanów za oddział walczący z hitlerowcami. Po zakończeniu działań wojennych pozostała w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec i była wkorzystywana przy formowaniu w Ratyzbonie I grupy kampanii wartowniczych. Część oddziałów NSZ, które pozostały w wyzwolonym kraju, nadal działała w podziemiu i aż do ich likwidacji kontynuowałą walkę zbrojną i dywersję przeciwko władzy ludowej.

sobota, 2 sierpnia 2008

Romantyczni fanatycy. - Jerzy Holzer


Komunistyczna Partia Polski

Komuniści oczekiwali nadejścia nowego, lepszego świata wolności i wiecznego pokoju. W Polsce jednak, która odzyskiwała niepodległość, nie mogli liczyć na szersze poparcie dla idei walki z własnym państwem. O Komunistycznej Partii Polski - pisze JERZY HOLZER.

Jeszcze dziesięć lat temu grudzień był miesiącem obchodów rocznicowych. 16 grudnia 1918 roku powstała Komunistyczna Partia Robotnicza Polski, później przemianowana na Komunistyczną Partię Polski, KPP. 15 grudnia 1948 roku powstała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, która sterowała w Polsce przez 40 lat systemem komunistycznym. Nikt jednak, nawet wśród spadkobierców organizacyjnych polskiego ruchu komunistycznego, nie kwapił się przypominać w 1998 roku owych okrągłych dat. Historia komunizmu w Polsce zakończyła się klęską, symbolizowaną innymi datami: jego porażki wyborczej 4 czerwca 1989, oddania przezeń steru rządów 20 sierpnia tego roku, rozwiązania PZPR ("sztandar wyprowadzić" Rakowskiego) 29 stycznia roku następnego. Komunizm poniósł w Polsce klęskę, tak jak poniósł ją zresztą w całej Europie. Była to klęska nie tylko polityczna, także ideowa i moralna. Na świętowanie rocznic nie ma więc chętnych.

Między Mickiewiczem a Marksem

Partia komunistyczna powstała z woli kilku tysięcy fanatyków, głęboko wierzących w słuszność swej sprawy i gotowych do ponoszenia dla niej wszelkich ofiar. Fanatyzm, choćby najbardziej ofiarny, jest jednak złym nauczycielem. Nie skłania ku tolerancji wobec ludzi innych poglądów, narzuca konieczność bezlitosnej i nie ograniczonej regułami moralnymi walki oraz podbudowania jej ideologią, w przypadku komunistów klasową. Polscy komuniści byli przez pierwsze ćwierćwiecze swej działalności prześladowaną i osamotnioną w społeczeństwie niewielką grupą. Ukształtowany i pogłębiający się fanatyzm prowadził ich do traktowania wszystkich przedstawicieli innych poglądów ideowych czy politycznych jako absolutnych wrogów.

Ów fanatyzm nie był też pozbawiony swoistego romantyzmu. Komuniści byli buntownikami, spiskowcami. Byli tropieni i prześladowani, skazywani na wieloletnie wyroki więzienia. Mieli przy tym przekonanie, że walczą dla ludu, dla robotników, jeżeli nawet przez ten lud i robotników nie są rozumiani. W społeczeństwie polskim, wychowanym w znacznej mierze na ideach romantyzmu, pociągało to niektórych młodych ludzi. Zdarzali się wśród polskich komunistów (także tych żydowskiego pochodzenia) wielbiciele Mickiewicza i Słowackiego, Wyspiańskiego i Żeromskiego.

Znaczna słabość polskiego komunizmu wynikała z konsekwencji jego doktryny klasowej, wedle której robotnicy (czyli proletariat) przejąć mieli władzę i wprowadzić dyktaturę proletariatu. W bardziej rozwiniętych krajach europejskich tego rodzaju doktryna nie musiała stawać w ostrej sprzeczności z demokracją, choć i tam rozumiano demokrację bardzo specyficznie. Komuniści mieli jakoby urzeczywistniać interesy robotników, skoro zaś robotnicy stanowili większość lub niemal większość ludności, dyktatura proletariatu byłaby dyktaturą większości nad mniejszością. Komuniści polscy byli jednak świadomi tego, że działają w kraju ze zdecydowaną przewagą liczebną ludności chłopskiej. Zmierzali więc do dyktatury mniejszości nad większością, zaś wszelkie slogany o "sojuszu robotniczo-chłopskim" nie mogły tego faktu ukryć. Byli zresztą pod tym względem uczniami nie tylko Lenina, lecz i Róży Luksemburg, która w 1908 r., a więc na długo przed narodzinami ruchu komunistycznego, pisała: "Socjaldemokracja jest z natury rzeczy partią reprezentującą interesy olbrzymiej większości narodu. Te zaś formy tradycyjnej świadomości, które większość narodu, a więc i klas pracujących, wykazuje w społeczeństwie burżuazyjnym, są zwykle formami świadomości burżuazyjnej, wrogiej ideałom i dążeniom socjalizmu".

Czekając na obce bagnety

Komuniści w Polsce, tak jak w innych krajach, oczekiwali nadejścia nowego, lepszego świata wolności i równości, braterstwa narodów i wiecznego pokoju. Te marzenia uskrzydlone były jeszcze cierpieniami, jakie spadły na Europę w wyniku I wojny światowej. Była to wojna narodów, pobudzona wielką falą nacjonalizmu. W Polsce jednak, która odzyskiwała po ponadwiekowej niewoli niepodległość, trudno było znaleźć szersze poparcie dla idei walki z własnym państwem, "przekształcenia wojny imperialistycznej w wojnę domową", jak wezwał w Rosji Lenin i co znalazło pewien odzew w znużonych wojną państwach, zwłaszcza tych, które poniosły klęskę. Jednak ogromna większość Polaków żywiła silne uczucia narodowe i mimo wszelkich konfliktów socjalnych czy politycznych gotowa była bronić niepodległości istniejącego, zdaniem komunistów "burżuazyjnego", państwa. Polscy komuniści przeciwstawiali się realizacji powszechnych narodowych marzeń, nie rozumieli potrzeby realizacji wolności narodu we własnym państwie, a uczucia narodowe traktowali jako przejawy nacjonalizmu. Stąd brała się ich słabość. Miało to różnorodne konsekwencje.

Po pierwsze, komuniści zdobywali sobie szersze poparcie wśród mniejszości narodowych żyjących w Polsce niż wśród ludności etnicznie polskiej. Mniejszości narodowe z reguły nie identyfikowały się z polskością, zaś państwo polskie, choć w składzie ludności wielonarodowe (z jedną trzecią mniejszości), to w swej ideologii i praktyce funkcjonowania władz państwowych było państwem narodowym. Nie oznacza to, by brakowało wśród komunistów Polaków, nieraz ze szlacheckim rodowodem, czy Żydów samookreślających się często od kilku pokoleń jako Polacy. Wystarczy tu przypomnieć Koszutską i Leszczyńskiego-Leńskiego, Dzierżyńskiego i Marchlewskiego, Warszawskiego-Warskiego i Landego. Mieli też komuniści pewne wpływy, choć znacznie mniejsze niż PPS, wśród polskich robotników. Wyróżniało się pod tym względem Zagłębie Dąbrowskie.

Popularny stereotyp "żydokomuny" nie odpowiadał prawdzie, bowiem ani większość Żydów nie hołdowała komunizmowi, ani Żydzi nie byli jedyną grupą mniejszości nadreprezentowaną w KPP. Podobnie nadreprezentowani byli Białorusini, zaś na Wołyniu i Chełmszczyźnie także Ukraińcy. Inna sprawa, że z racji struktury społecznej komuniści białoruscy czy ukraińscy byli przeważnie niewykształconymi chłopami, podczas gdy wśród komunistów żydowskich sporo było osób z wyższym czy średnim wykształceniem, bardziej widocznych na scenie politycznej. Mniejszy był w partii komunistycznej udział Ukraińców galicyjskich i Niemców. W tych środowiskach bardziej popularne były zdecydowanie antypolskie organizacje nacjonalistyczne.

Po drugie, od początków swej działalności komuniści polscy liczyli na zewnętrzną pomoc w zdobyciu i utrwaleniu swej władzy. Nie oznaczało to wyłącznie nadziei na pomoc z Rosji. Przez długie lata oczekiwano także wybuchu komunistycznej rewolucji w Niemczech. Te fascynacje rzutowały na poglądy w sprawach terytorialnych. Komuniści polscy nie tylko opowiadali się za "prawem zachodniej Ukrainy i Białorusi do samookreślenia, aż do zjednoczenia z republikami radzieckimi", lecz (do 1933 roku) także za uwzględnieniem praw niemieckich do polskich części Śląska i Pomorza. Wymarzona przez komunistów Polska Republika Rad niewiele różniłaby się więc obszarem od Księstwa Warszawskiego z czasów napoleońskich.

Ważna była tu jednak nie tylko sprawa granic. Podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku komuniści polscy opowiedzieli się po stronie maszerujących na Warszawę pułków Armii Czerwonej i powołali w Białymstoku pod jej osłoną instrument przyszłej inkorporacji Polski do państwa Sowietów - Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski. Jeden z najtęższych umysłów wśród polskich komunistów Adolf Warszawski-Warski bronił w 1921 r., po doświadczeniach wojny polsko-bolszewickiej i z trudem wywalczonym ocaleniu polskiej niepodległości, decyzji swej partii, by wesprzeć Armię Czerwoną: "Czyż można wnieść do jakiegokolwiek kraju rewolucję socjalną na obcych bagnetach? Można..."

Stalinowski zaciąg

Wreszcie, odmawiając wsparcia własnemu państwu, komuniści polscy za swój podstawowy obowiązek uważali wspieranie w każdym zakresie nieprzyjaznego mu państwa ościennego, jakim była Rosja Radziecka, a później ZSRR. Przekonanie, że państwo sowieckie jest pierwszą realizacją wymarzonego porządku świata, nie zwalniało wprawdzie początkowo od krytycyzmu, ale kazało ostatecznie podporządkować się wyższym racjom zwycięstwa komunizmu. Charakterystyczna była pod tym względem postawa jednej z najwybitniejszych intelektualnie przedstawicielek polskiego komunizmu Marii Koszutskiej (Kostrzewy). Stać ją było na odważne przeciwstawienie się w 1924 r. żądaniom, aby za słuszne uznawać każdorazowe dyrektywy nadchodzące z Moskwy. Dodawała jednak natychmiast: "Jeślibyście postawili sporne sprawy na ostrzu noża, jeślibyście powiedzieli robotnikom w Polsce, aby wybierali nas lub was, to, jak myślicie - co uczynilibyśmy wówczas? Otóż nam nie pozostawałoby nic innego do zrobienia, jak powiedzieć im, aby szli z wami". Kilka lat później pojawiła się formuła o Związku Radzieckim jako "ojczyźnie światowego proletariatu", by jeszcze po kilku latach, w Polsce i w innych krajach, dojść do skrajnej formuły "jedynej ojczyzny światowego proletariatu".

W ślad za takimi poglądami, a były one wśród polskich komunistów panujące, szło stopniowo całkowite ich podporządkowanie formalnie Międzynarodówce Komunistycznej, faktycznie - polityce radzieckiej. Warto tu przypomnieć, że to Międzynarodówka była wedle swego statutu partią wszystkich komunistów świata, zbudowaną na zasadzie centralizmu demokratycznego (który był tyleż samo centralistyczny, ile nie był demokratyczny), zaś poszczególne krajowe partie - tylko jej sekcjami. Istne paroksyzmy ustawicznych zmian ideologicznych i czystek personalnych obejmowały w latach 20. KPP równie często i głęboko jak inne partie komunistyczne. Skoro zaś stopniowo i Związek Radziecki, i Międzynarodówka podporządkowane zostały całkowicie dyktaturze Stalina, stawał się on także dla polskich komunistów bezkrytycznie wielbionym Wodzem i Nauczycielem.

Stalinowcy bronią demokracji

Lata 30. wniosły do historii polskiego komunizmu pewne nowe elementy. Naprzód Wielki Kryzys lat 1929-33 utwierdził ich w przekonaniu, iż świat zmierza do jedynego słusznego rozwiązania: obalenia kapitalizmu i wprowadzenia socjalizmu. Warto pamiętać, że był to czas bardzo znacznego upowszechnienia nastrojów antykapitalistycznych, które znajdowały sobie miejsce także w partiach demokratycznych (socjaliści, ludowcy) oraz w antydemokratycznej prawicy (ugrupowania młodych nacjonalistów). Późniejsze zwycięstwo narodowego socjalizmu w Niemczech i początki ekspansji Hitlera, ale także nasilenie się skrajnie prawicowych tendencji w całej Europie i w samej Polsce, wzmacniały również przekonanie, iż komunizm jest jedyną alternatywą wobec faszyzmu, którym to pojęciem określano wszelkie siły prawicowe.

Komuniści polscy zaczęli przy tym przyznawać się do roli obrońców demokracji i niepodległości oraz wyciągać rękę do wszelkich sił demokratycznych lewicy, a nawet centrum (choć w istocie rzeczy nigdy nie pozbyli się wobec nich podejrzliwości, a nawet wrogości). Najpierw ze względu na klęski gospodarcze i społeczne, później w obliczu niebezpieczeństwa hitlerowskiej agresji, komuniści rozszerzali swe wpływy w Polsce. Paradoksalnie: nigdy przedtem nie były one również silne wśród intelektualistów i nigdy ku porozumieniu z komunistami nie ciążyło tylu autentycznych demokratów: socjalistów, ludowców, lewicowych liberałów, jak to działo się w drugiej połowie lat 30.

Paradoks polegał na tym, że równocześnie w Związku Radzieckim do szczytu potęgi dochodziła dyktatura Stalina, szalały represje, które dotknęły miliony ludzi, przeprowadzano wielkie inscenizowane procesy polityczne, nastąpiło ostateczne zdławienie jakiejkolwiek swobody poglądów. U szczytu swego stalinowskiego zaślepienia KPP dotknięta została oskarżeniami z Moskwy o opanowanie jej przez policyjne agentury i rozwiązana, wielu jej członków przebywających w ZSRR straciło życie lub powędrowało do obozów. Skończył się pierwszy etap historii polskiego komunizmu.

Ten paradoks stalinowskiej partii głoszącej hasła demokracji i niepodległości rzutował również na późniejsze dzieje polskiego komunizmu. Do haseł tych wrócono, kiedy polski komunizm odbudował się podczas wojny pod postacią Polskiej Partii Robotniczej. Wielu polskich komunistów poniosło śmierć w łagrach i więzieniach, hitlerowskich i stalinowskich. Wśród żyjących po wojnie przeważali ludzie trzydziestoparoletni, o krótkim przedwojennym stażu partyjnym. Do partii wstąpili w schizofrenicznej dla komunistów sytuacji drugiej połowy lat 30., a potem II wojny światowej. Stalin był dla nich bogiem, decyzje z Moskwy - wyrocznią. Zarazem jednak głęboko w pamięci wielu z nich tkwiły hasła walki o demokrację i niepodległość, jakie głosiła KPP lat 1935-38 i PPR lat 1942-44. Odkurzono te hasła dopiero wtedy, kiedy bóg Stalin okazał się zbrodniarzem, zaś moskiewska wyrocznia - realizatorem jego planów. Szok 1956 roku szczególnie głęboko dotknął część z nielicznych wówczas czynnych jeszcze przedwojennych komunistów.

Nim do tego doszło, "starzy komuniści" budowali powojenny polski komunizm. Rychło obok nich stanęli nowi adepci. Jednych przyciągała władza lub różnego rodzaju korzyści. Innych, zwłaszcza młodych, oszałamiało wojenne zwycięstwo Związku Radzieckiego i idee komunistyczne, znów obiecujące wieczną sprawiedliwość dla wszystkich, braterstwo narodów i pokój.

Zaczynała się rzeczywistość polskiego realnego socjalizmu, nowej fazy polskiego komunizmu. Prześladowani stawali się prześladującymi. Przeciwnicy "burżuazyjnego" państwa stawali się obrońcami państwa "socjalistycznego". Ideologowie "dyktatury proletariatu" wprowadzali dyktaturę nad całym narodem, także nad apoteozowanym przez siebie proletariatem.

Jerzy Holzer (ur. 1930) - historyk, profesor historii najnowszej na Uniwersytecie Warszawskim i kierownik Zakładu Studiów nad Niemcami w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Wydał m.in. książkę "Kryzys polityczny w Niemczech 1928-1930".

_______________________

Powyższy artykuł został pochodzi z wątpliwej jakości źródła, jakim jest Gazeta Wyborcza - 30/04/1999. NIe mniej został on zamieszczony w orginale, bez ingerencji w jego treść.